31 sie 2015

Dzień gracza czyli nawyk, nałóg i natręctwo.

   Każdy z Nas lubi mieć swoje własne zwyczaje, przekonania i przyzwyczajenia, bez których świat elektronicznej rozrywki widziany oczyma graczy straciłyby swą tożsamość i unikatowość, z jaką chcemy go postrzegać. Wizji może być tak dużo, jak wielu jest szarpiących, a znakomita większość z nich potrafi się wylegitymować zestawem różnych nawyków, nałogów i natręctw, które definiują ich życie codzienne równie inwazyjnie jak to wirtualne. Doba człowieka pracującego - upraszczając - dzieli się na czas pracy i czas wolny, a w jej trakcie nie tylko musimy się zmagać z przeciwnościami losu, ale przede wszystkim sami ze sobą i swoimi przywarami...

NAWYK

   Budzę się rano, wcześniej niż pozostali domownicy i, skradając się niczym Solid Snake, pełznę bezszelestnie po łóżku, kierując się w stronę laptopa. Cel misji to odpięcie go od sieci i przeniesienie do kuchni na tyle cicho, aby nie obudzić nikogo i nie wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń. Po chwili zmagań ze skrzypiącymi drzwiami docieram na miejsce, po czym z uśmiechem Jokera mówię sam do siebie: Jestem, udało się! Odpalam na czczo papierosa i słucham, jakie interesujące newsy do zaproponowania ma Jess Mcdonell na jednym z branżowych portali. Później - konkurencja i trochę "growej" ekonomii w wykonaniu Michaela Pachtera. Informacje i świeże recenzje chłonę jak śniadanie, by za chwilę znów przy fajce, tym razem w kooperacji z kawą, sprawdzić, czy aby nic ciekawego nie pojawiło się na PlayStation Store. No i oczywiście raz na tydzień, podczas gdy inni preferują kościół lub niedzielny spacer ja spinam w głowie wszystkie informacje do kupy przy pomocy "gościa niedzielnego". Pad w pełni naładowany, jednak przed wyjściem ładuję go ponownie, tak wiecie "w razie Niemca". Ekwipunek niby gotowy, ale złośliwy zegar nie chce mi dać ani minuty od siebie i chyba przed pracą nie pogram, więc przynajmniej w drodze do niej pomacam się intelektualnie ze swoim hobby czytając PSX Extreme. Trasa niedługa w sam raz na krotki i konkretny felieton na tyłach, niestety bywa czasem tak, że zaintrygowanie jakimś dłuższym tekstem przeradza się potem w spóźnienie... Każdy dzień roboczy na szczęście jednak ma swój koniec, także po równie szybkim jak powrót do domu ogarnięciu się, znowu patrzę, czy aby przez te raptem 10 godzin nic ciekawego nie przybyło w usłudze PSN. Gdy tak jak zwykle okazuje się, iż przygotowanie do grania zjadło cały czas nań poświęcony kładę się spać i jeszcze na sam koniec zapuszczam pobieranie wybranego tytułu ze swojej "kupki wstydu", ustawiając system na automatyczne wyłączenie się.

NAŁÓG

   Wreszcie nadchodzi wolny dzień i na pewno będę miał chwilę albo i dwie, aby uzupełnić "pasek" nagrania się. U niektórych osób syndrom przesycenia się nałogiem nigdy nie występuje, osobiście należę do tej grupy, więc nierzadko oddaję się swoim ulubionym, nieśmiertelnym seriom. Jedną z nich jest Pro Evolution Soccer i najbardziej wciągający tryb corocznej edycji, czyli Master League. Oczywiście ze staro-szkolnych przyzwyczajeń wyniosłem grę "strzałkami", dlatego lewy analog jest praktycznie przeze mnie nieużywany mimo przewagi tego ustawienia sterowania. Niestety w roku bieżącym musiałem odwiedzić obóz konkurencji, choć przyznaję, że wizyta na obcym stadionie dobrze mi zrobiła i obecnie Fifa to moja ulubiona marka w stajni "elektroników". Dalej poświęcam czas na mój sztandarowy gatunek, jakim są slashery i przyznaję szczerze, że kręcą mnie również te klasy b, jeśli mogę tak to ując, słabo oceniane przez większość mediów i na prawdę świetnie się bawiłem z takimi tytułami jak Ninja Gaiden Z: Yaiba czy Killer is Dead. Następnie pewnie pozachwycam się nadchodzącym Wiedźminem 3, by wieczorem znów skonsumować jakiś singiel, w którym japońskie wokale tną ścieżkę dźwiękową jak katana. Jak u każdego maniaka nie może zabraknąć fascynacji porządnym trybem online i - mówiąc szczerze - jeden z moich największych nałogów nazywał się Battlefield 2: Bad Company Multiplayer... Jednakże jak wszyscy mogą przypuszczać to zbyt długa historia na tak krótki artykuł...

NATRĘCTWO

   Jak zapewne większą część grającej społeczności i mnie trapią różnego rodzaju natręctwa. Nie ma to jak dorwać premierowy tytuł i w zaciszu domowym chwalić się świeżym nabytkiem przed kumplem. Wspólne szarpanie na split - screenie? Jak najbardziej! Ale nigdy nie ma grania i jedzenia chipsów jednocześnie! Tłusty pad - jak powszechnie wiadomo - to najgorsza rzecz po idolach moherów i wszech obecnie słyszalnym "Weekendzie". Otoczenie również musi być nienagannie posprzątane. Drzwiczki od szafek pozamykane, ekran telewizora lśni jak oczy zboczeńca wpatrzone w pośladki Kim Kardashian, a gry i akcesoria poukładane kolorystycznie od linijki w kaskadę. Dźwięk także powinien być donośny i dostatecznie głośny, aby zakłócić ewentualny telefon kumpla żony chcącej popsuć nam zabawę. Kłamać zbyt często nie wypada, dlatego też najbardziej lubię testować rozmaite produkcje samotnie. Gdy wokół wszystko jest jak być powinno, pad jest odtłuszczony i czysty, a telefon niewykrywalny (Aiden z Watch Dogs pewnie też ma takie problemy) wtedy mogę... Nie jednak jeszcze nie mogę. Powinienem najpierw sprawdzić menu nowej gry i instrukcję, dogłębnie przejrzeć wszystkie opcje, zainstalować aktualizację i wyłączyć przed samym szpilem sprzęt w ramach ochłodzenia. No, teraz dopiero mogę grać!


   Z pewnością można by jeszcze omówić jeszcze kilka drobnych kwestii, towarzyszących nam graczom. Niektóre z nich charakteryzują nas i szufladkują, dzieląc na hardcorowców i casuali. Niektóre z nich potrafią nas poróżnić, a inne łączą, ale każda cecha z osobna nadaje naszemu graniu sens i niepowtarzalny smak. Wszyscy tak jak ja mają swoje nawyki, nałogi i natręctwa, ważne tylko jest to, aby w ich natłoku znalazło się odrobinę miejsca na namiętność do tego zjawiska, które jest początkiem tych wszystkich naleciałości - do grania!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz